8-9/52

Była przerwa. Mam nawet wymówkę: ubiegłotygodniowy czas ciemniowy poświęciłem na zrobienie dość pracochłonnego zdjęcia-kolażu z 22 elementów… Miałem nawet wyrzuty sumienia, a co!

Ale do sedna: tym razem mały obrazek, klasyczna „50” w akcji na Acrosie 100 w D-76 1+3.

Odbitka na Agfie MCP, filtr „3,5”, D-166 – czyli bez zmian. Właściwie bez testów, tak się rozleniwiłem światłomierzem ciemniowym 🙂

7/52, czyli skan vs skan

Tym razem ściemnianie minęło na wypełnianiu zaległości albumowych. Dwa lata przerwy w robieniu odbitek zbiera swoje żniwo…

Pochwalę się jednym zdjęciem, które uważni czytelnicy mogą pamiętać – pokazywałem ów kadr prawie dwa lata temu 🙂

Zdjęcie zrobione rolkiem. Niby siedzi tam tylko prosty czterosoczewkowy tessar, ale potrafi wyrysować cudowną przestrzenność w fotografii i to naprawdę widać na papierze. Odbitka jak zwykle na Agfie MCP, w D166, filtr „2,5”.

Korzystając z okazji dwa słowa o różnicy między skanem z odbitki i z negatywu. Dla ułatwionego zadania połączyłem dwa pliki w jeden obrazek, wyciąłem tylko ramki:

Pewnie majstrując w fotoszopie można zniwelować między nimi różnice. Tak naprawdę by cokolwiek porównać musiałbym znaleźć oryginalny skan negatywu. Teoretycznie powinno być na nim więcej szczegółów. W praktyce wolę skany z odbitki, bo łatwiej ustalić właściwą jasność i kontrast – realny odpowiednik jest tuż obok 🙂 Zresztą skany negatywu mają dla mnie niewielką wartość informacyjną, nic mi nie mówią o faktycznej kontrastowości negatywu i wyżej cenię sobie stykówki, które łatwo się przegląda i ocenia. W ciemni poza tym nie mam komputera – i to jest jej wielka zaleta!

6/52, czyli ave światłomierz!

Tym razem czułem presję – co tydzień TRZEBA coś zrobić w ciemni! Święto nie święto, projekt trzeba realizować. Wahałem się nawet, czy nie sfabrykować odbitki za pomocą zestawu filtrów Silver Efex Pro, co w przypadku sieci byłoby niezauważalne, ale w końcu ciągnę ten wózek głównie dla siebie 🙂

Napędzany mazurkami wziąłem się do pracy. Zacząłem od trochę archiwalnego negatywu i gdy obraz zaczął pojawiać się na kartce, zauważyłem coś dziwnego. Otóż gdy kadruję i nastawiam ostrość, na maskownicę kładę kawałek papieru z narysowanymi marginesami. Bo choć maskownica pozwala dość dokładnie je ustawić, to z taką próbką jest znacznie szybciej. I użyłem niewłaściwej – 18×24 zamiast 20×25. Wyszła spora różnica – po 2 cm w każdą stronę! Warto zrobić poprawkę – ale o ile zmienić czas naświetlania? Można to wyliczyć prostym wzorem, ja postanowiłem skorzystać ze światłomierza ciemniowego.

U mnie jest akurat Jobo Comparator 2, ale w tym przypadku każdy będzie działał podobnie. Zmierzyłem skórę na policzku modela, wyszło mi 8 sekund. Przekadrowałem, znów zmierzyłem – tym razem wyszło 10 sekund. Przy okazji delikatnie podkręciłem kontrast, ale czas naświetlania pozostał ten sam. Efekt?

Wyszło nieźle 🙂 Negatyw to jak widać Delta 100, wołana w D76 1+1, odbitka Agfa MCP w D166.

OK, ale czy da się w ten sposób, właściwie bez próbek, robić odbitki z innych negatywów? Miałem akurat pod ręką negatyw bardzo kontrastowy, naświetlony w ostrym słońcu i nadmiernie kręcony w koreksie. Założyłem, skadrowałem. Znów spróbowałem pomiaru z policzkiem, ale tym razem wyszło mi aż 35 sekund. Czy to możliwe? Nieufny zrobiłem próbkę na pasku, ale wyszło dokładnie to samo, co wskazywał światłomierz 🙂

Zdjęcie wyszło bardzo kontrastowe, musiałem więc dołożyć żółtego do głowicy. Po ostatnich udanych próbach trzymałem się kondensora, więc raz – dwa podmieniłem filtry i znów pomiar – 35 sekund 🙂

Nieźle, nieźle… Delta 100 w D76 1+2,5, machane co minutę (stąd ten kontrast), Agfa MCP na filtrze „1”. Tam zdjęcie zrobione rolkiem, tu dla odmiany pożyczony Pentacon SIX z obiektywem 180 mm. Byłby ładny kwadrat gdyby aparat nie nakładał klatek 😉

Miałem jeszcze jedną naprawdę ciekawą klatkę, ale tam kontrast ciął już bez litości. Metoda „policzkowa” pokazywała od 3 do 30 sekund! Twarz jest w pełnym słońcu, ale część w cieniu – i nie miałem już czasu na misterne naświetlania. Może następnym razem…

5/52, czyli o głowicach i niespodziance

Kolejny tydzień, kolejna odbitka. A nawet dwie 🙂

Wbrew pozorom zrobiłem dwie różne odbitki 🙂 ale ta jedna zainspirowała mnie do pewnego eksperymentu. Ale zacznijmy od początku.

Od bardzo dawna używam na powiększalniku głowicy kolorowej Meopta Meochrom 3. Pozwala ona płynnie regulować kontrast odbitek oraz jasność źródła światła (z czego korzystam akurat rzadko). Kluczowa jest inna cecha głowic z mieszaczem – rozproszone światło maskuje uszkodzenia negatywu: rysy, pyłki itp. Nie znikają one całkowicie, ale są znacząco mniej widoczne. W głowicy kondensorowej światło jest ukierunkowane i wszelkie błędy obchodzenia się z negatywem boleśnie pokazują się na papierze. Na dodatek użycie filtrów jest dość kłopotliwe: wyciąganie i wkładanie kasetki przy każdej zmianie jest nużące, a kolejne filtry twymagają innego czasu naświetlenia. W głowicy z kolei można łatwo miksować światło żółte i czerwone, uzyskując w efekcie taką samą jasność przy odmiennej filtracji – to duże ułatwienie! Kondensor z drugiej strony lepiej wyciąga kontrast i pozwala uzyskać jego maksymalną wartość – głowica mieszająca raczej nie uzyskuje odpowiednika prawdziwego filtra „5”. Koniec wykładu 🙂
Wracając do odbitki… Negatyw to małoobrazkowa 100, naświetlona w bardzo jasny słoneczny dzień na plaży – zdjęcie jest naprawdę ostre! Zrobiłem dwie wersje próbne: z odpowiednikiem filtra „2” oraz „3”. Wybrałem „3” i wyszło dobrze. I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł zmiany głowicy. Traf chciał, że wpadł mi niedawno w ręce komplet filtrów kolorwych Agfy w rozmiarze 12×12 cm – akurat tyle, ile przyjmuje szufladka Magnifaxa. Dla wygody i przygody postanowiłem użyć dwóch filtrów jednocześnie, przenosząc ustawienia z głowicy kolorowej: a zatem Magenta 50 i Yellow 20. Jeden pasek testowy i wiedziałem, że czas naświetlania jest ponad 2-krotnie krótszy! To kolejny powód, dla którego wolę mieszacz – mam czas na „machanie rękami” nad odbitką. Wsadziłem papier, odpaliłem zegar… Coś poszło nie tak, bo zamiast 6 sekund działał 20! Te proste elektryczne czasem tak mają, co bywa denerwujące… Poruszałem pokrętłami i już wszystko było ok. Odbitka zrobiona 🙂
Efekt? Dla dokładnego porównania powinienem naświetlać trochę dłużej, bo zdjęcie jest jaśniejsze. Nie miałem już na to czasu, prędko zlałem chemię i do domu. I w nim na spokojnie mogłem porównać pracę obu głowic. Przyznam, że spodziewałem się różnicy w ostrości – ale jej nie zobaczyłem. I tu, i tu tak samo widać pojedyncze włosy na wietrze. Wziąłem nawet lupę – jedyne co zobaczyłem to niewielka rysa negatywu i trochę większy paproch na odbitce spod kondensora. Może to kwestia papieru – plastikowej Agfy MCP? Na moim prostym skanerze nawet nie ma co próbować szukać różnic (a szczerze powiedziawszy te skany mają mało wspólnego z oryginałami). Wygląda na to, że dopóki nie będę miał problemów z kontrastem, nie mam po co sięgać po głowicę kondensorową. Ale jeszcze spróbuję zrobić jakieś porównanie… Muszę tylko pogrzebać w dokumentacji filtrów i rozgryźć w końcu światłomierz ciemniowy by łatwiej było przekładać głowice, bez kolejnych testów. Co jeszcze sprawdzić?

Oświetlenie w ciemni a diody

W ciemni powinno być jasno! To niby sprzeczność, ale dłuższa praca w słabym świetle nie sprzyja dobrym wynikom. Przez kilka(naście?) lat miałem okazję sprawdzić parę rozwiązań, zatem po kolei.

Klasyczna czerwona żarówka

Od tego zaczynałem. Widać ją na niemal każdym filmie, gdzie akcja dzieje się w ciemni. Coś widać, ale wciąż można się potknąć o taboret. 15W opakowane w gęstą czerwień to rozwiązanie bezpieczne dla chyba wszystkich papierów-czarno białych, choć wg czarno-biale.pl należy być czujnym z Ilfordami. Unikam takiego oświetlenia jak ognia, szybko męczy oczy. Po włączeniu zwykłego oświetlenia wzrok przeżywa szok, a powrót do czerwieni przypomina skok do kopca kreta.

Żarówka oliwkowa (zielono/żółta)

Niby te same 15W, ale różnica kolosalna. Fizyka percepcji koloru się kłania! Wszystko byłoby pięknie, ale zauważyłem że niektóre papiery jednak się zadymiają w tym świetle – albo od mojego egzemplarza żarówki. Dopóki trzymałem się Ilforda Multigrade IV nie było problemu, gorzej przy Agfie MCP. A może to mikro-odpryski farby, przez które sączyło się białe światło? Musiałem wrócić do czerwonej bańki, a z nią było mi tak źle, że szukałem dalej…

Diody

Mamy XXI wiek, technika poszła do przodu. Ciekawym pomysłem są diody, które mogą świecić w wąskim zakresie fal świetlnych – a zatem poza czułością papieru fotograficznego. Można świetną lampę zrobić samemu posiłkując się projektem „Elektroniki Praktycznej”, można zamówić u polskiego producenta MIRA (profesjonalnie, ale i drogo), można coś samemu spróbować.
Teoretycznie powinny wystarczyć diody czerwone (długość fali 620 nm), choć pewność dałyby „głęboko czerwone/deep red” (660 nm). Jeśli ktoś – jak ja – nie czuje się najpewniej z lutownicą i schematami, może poradzić sobie wykorzystując szeroko dostępne taśmy LED. Sprzedaje się je na metry w znośnych cenach, niestety nie w wersji „deep red”. Postanowiłem wypróbować jak to działa.

Taśma LED w praktyce

Zastanawiałem się, czy zamówić diody wyłącznie w kolorze czerwonym, czy też może wersję RGB, która potrafi świecić różnymi barwami. Może zatem nie trzeba świecić tylko na czerwono, ale np. na żółto lub zielono? Taka taśma może też świecić białym światłem – i to zdecydowało, kupiłem metr taśmy 150 w wodoszczelnej powłoce silikonowej. Im wyższa liczba, tym więcej diod i taśma jaśniej świeci. Do kompletu zamówiłem zasilacz impulsowy oraz kontroler z pilotem (tak! pilot w ciemni!) pracującym w podczerwieni. Całość kosztowała 60 zł. Zestaw zbudowany tanio, nie chciałem ewentualnie stracić zbyt wiele – sieć nie daje jednoznacznych rozstrzygnięć czy taśmy LED to dobry pomysł do ciemni…

Montaż  jest prosty, choć taśmę trzeba złączyć z kontrolerem lutami. Taśma ma pod spodem taśmę klejącą, więc bardzo łatwo można ją przyczepić do ściany, jest też dość elastyczna. Po włączeniu ciemnię zalało światło 🙂 Biel jest bardzo zimna, więc właściwie z niej nie korzystam – dużo bardziej wolę „ciepło” tradycyjnej żarówki przy ocenie powiększeń. Jeden pstryk – i jest czerwono! Znów fala światła, które… zadymia. Jest go za wiele! Na szczęście dzięki pilotowi można w kilkunastu krokach radykalnie zmniejszyć jasność diód, co wystarcza do komfortowej pracy. Na minimalnym poziomie jasności nie zauważyłem zaświetlenia po 8 minutach ekspozycji metr od diód – do kuwet mam 1,5 metra, do powiększalnika 2 metry – i wciąż jest na tyle jasno, że mogę łatwo czytać drukowany tekst czy wprowadzać korekcje na głowicy powiększalnika. Zielony kolor niestety błyskawicznie zaświetla papier, żółty zapewne zrobi to samo – nie sprawdziłem tego jeszcze, podobnie jak pracy diód z kapryśnymi Ilfordami.

Czy warto było zaryzykować? Bez dwóch zdań – tak! Polecam to rozwiązanie każdemu, komu ciemno dokucza i kto nie chce wydać majątku na doposażenie ciemni. Na zdjęciu obok – taśma już przyklejona pod ciemniowym sufitem, włączone dodatkowo dwie lampy z żarówkami 60W.

4/52, czyli dzięki ci D-166!

Zagada z poprzedniego posta znalazła rozwiązanie – moja Agfa MCP dymiła, ale złożony dla mnie wywoływacz Kodaka D-166 sobie z tym poradził. Jego zdobycie kosztowało mnie wizyty na dwóch różnych pocztach i telefon do jednej z nich, ale warto było! Zdjęcia odzyskały swoją wizualną moc czerni i BIELI 🙂

Tym razem coś z zapuszczonego archiwum, lato ub.r. Na wszelki wypadek zdecydowałem się rozmazać część skanu, bo nie chcę ani kogoś przypadkiem zgorszyć (jakby było czym…), ani by za kilka-kilkanaście lat ktoś śmiał się z bohaterów zdjęcia. Co zrobić czytelniku, takie czasy – internet nie zapomina…

A zatem znów papier Agfa MCP, tym razem w opisanym w D-166. Film to Delta 400, wołana w D-76 1+1. Zdjęcie zrobione Rolkiem.

3/52, czyli czarno-niebiały

Pojawił się pewien problem. Niemal jak z reklamy – czy ta biel jest naprawdę biała?

Tym razem nie zamieszczam zdjęcia – jest rodzinne. Problem widać na fragmencie obok: odbitkę zeskanowałem ze zwykłą kartką papieru w tle. Można oczywiście ściemniać, że to specjalnie tak ciepło itp., ale ściemniałem w ciemni. W świetle dziennym czuć brak bieli, nie ma jednego z punktów zaczepienia w ocenie kontrastu.

I tu pojawia się zagadka: gdzie podziała się biel? Czy winne jest oświetlenie ciemni? Stara Agfa dymi? Zła kombinacja chemii? Przyznam, że jest bardzo konserwatywnym ciemniakiem i trzymam się tych samych chemikaliów od lat. Wcześniej (dwa lata temu?) problemu nie było, ale może koncentraty trafił przysłowiowy ząb czasu? Podejrzewam papier, bo nawet na b. krótko świeconych próbkach bieli brak. Może pomoże fotomutante tóxico, który ma mi zrobić magiczny eliksir dla takich papierów z bolączką? Zobaczymy, dam znać.

Swoją drogą warto mieć w ciemni dwa porządnie wywołane kawałki papieru: nienaświetlony i prześwietlony. Skrajne biel i czerń. Ja swoje trzymam w miejscu, w którym oceniam próbki i testowe odbitki. Mam punkty odniesienia. Łatwo wtedy też zauważyć, że chemia pracuje gorzej i nie wyciąga już głębokich czerni lub że biel gdzieś się kurzy… No właśnie, ale gdzie?

cdn…

Stykówki, mnóstwo stykówek :)

Przyznaję bez bicia: nie lubię robić stykówek. Nie robiłem ich przez ponad 2 lata (DWA LATA!!!). Jednocześnie uważam, że są w ciemni niezastąpione i bardzo trudno bez nich panować nad bogactwem w negatywach. Skany nie oddają tonów negatywu, nie chcę też kalać ciemni komputerem 🙂

Co było robić, wziąłem się do roboty, wygrzebałem z dolnej półki papier i trzaskałem styk za stykiem. Było o tyle łatwo, że większość negatywów to Delta 400 wołana w D76 1+1, więc nie musiałem robić próbek. Po trzech godzinach skończył mi się papier; gdzieś po drodze pękła szybka, którą przyciskam negatywy do papieru…

Potem przyszedł czas na najbardziej żmudny etap (wspominałem, że nie lubię robić stykówek?) czyli układanie par stykówka-negatyw w segregatorze. Używam jednocześnie trzech lub czterech aparatów, czasem naświetlenie 12 klatek zajmuje kilka miesięcy, wszystko się przeplata. Na dodatek dopiero od niedawno zacząłem dopisywać na kopertach z negatywami daty naświetlania i wołania, więc powstała efektowna łamigłówka.

Dobra, zrobione. Zostały dwa negatywy, postaram się o nich nie zapomnieć. Czas wziąć do ręki lupę 6x i zrobić plan powiększeń 🙂 A propos lupy: warto poszukać dobrej (co nie znaczy b. drogiej!), z jak najmniejszymi zniekształceniami obrazu i z przezroczystą podstawą. To naprawdę pomaga ocenić wstępnie negatyw. Mi świetnie służy rosyjska Tento, kupiłem ją daaawno temu za kilkadziesiąt złotych – polecam!

2/52

„Jusqu’ici tout va bien, jusqu’ici tout va bien…” jak mówił Vinz w niesamowitej „Nienawiści”. Ciemnia nie zakurzyła się, a nawet coś niecoś udało się zrobić.

Zdjęcie zrobione na Delta 100 w D76 1+1. Dopalane tu i tam, rozjaśnione ówdzie. Filtr „3”. Trochę zmagam się z zadymieniem papieru, ta Agfa MCP albo łapie jakieś niechciane światło, albo jest już dotknięta zębem czasu. Trochę to widać na skanie, marginesy nie są śnieżnie białe. Zbieram pomysły rozwiązania problemu na korexie, póki co odbijam w bardzo nieprzyjemnym czerwonym świetle żarówki 15W. Ale mam pewien pomysł na zmianę, pochwalę się sukcesem (lub porażką).

Bo jak Vinz kończył: „mais l’important n’est pas la chute, c’est l’atterrissage”.

Ciemnia reaktywacja albo 1/52

Zaniedbałem robienie odbitek. Zapomniałem już, ile frajdy daje przenoszenie utrwalonego na negatywie obrazu na papier 🙁 Wołałem kolejne filmy, ale nic z nich nie trafiało do znajomych, na ścianę czy do pudełka. Przechodząc kolejny raz koło zakurzonego powiększalnika zdecydowałem: czas to zmienić. Przetarłem go szmatą, rozrobiłem świeżą chemię, podmuchałem na soczewki apo i do roboty!

Okazja nadarzyła się sama. Wpadł mi w ręce mocno przeterminowany Kodak TMAX 400 w małym obrazku, postanowiłem go przestrzelić na spacerze. Pogoda była mało sprzyjająca: pochmurno, z rzadkimi przebłyskami słońca; dało to w sumie mało kontrastowe klatki na lekko zadymionym negatywie. Film wywołałem szybko w D76 1+1, a następnego dnia umieściłem w karetce powiększalnika tę klatkę:

Zdjęcie zrobiłem rybim okiem Yashiki, z filtrem pomarańczowym dla rozjaśnienia tonów skóry, czas 1/250. Kontrast był niewielki, więc szybko porzuciłem naświetlanie papieru na średniokontrastowym filtrze „3” i odbitkę zrobiłem na „4,5”. Tak naprawdę na mojej głowicy kolorowej używam systemu naświetlań na mieszance kolorów żółty/magenta, ale efekt jest ten sam. Trochę uciąłem dół klatki, ale zachowałem ramki negatywu na pozostałych bokach. Papier to plastikowa Agfa MCP 312, 20×25 cm.

Mój uśmiech na widok gotowego zdjęcia był szerszy niż u Pali 🙂 Niby to prosty proces, kilkadziesiąt sekund pod powiększalnikiem i 5 minut w kuwetach, ale ile radości! Może nie jest to fine-printing, ale tu chodziło o rozgrzewkę – nie dotykałem powiększalnika ponad dwa lata! Kolejna odbitka, z innego negatywu, wyszła już lepiej – światło ma znaczenie…

Ciekawe, czy uda mi się zrobić przynajmniej jedną odbitkę w tygodniu przez cały rok? Ta byłaby nr 1.