Yashica 124G

Aparat jaki jest, każdy widzi. Od razu rzuca się w oczy, że to nie jest maszyna, jaką widzimy zwykle u fotografujących. Po pierwsze ma dwa obiektywy: jeden nad drugim. Patrzy się przez kominek na samej górze, a co więcej patrzy się z góry. Używa się filmu typu 120, czyli takiego o szerokości 56 mm, a rezultatem są kwadratowe zdjęcia. Przejdźmy do szczegółów.

Dwa obiektywy

Wadą typowych lustrzanek jednoobiektywowych jest lustro znajdujące się między filmem a obiektywem. Dzięki niemu możemy zobaczyć dokładnie to, co zobaczy klatka filmu, ale musi się ono podnieść przed zrobieniem zdjęcia. W tym typie aparatów jest inaczej. Górny obiektyw służy wyłącznie do patrzenia, dolny tylko do naświetlania klatki. Cały czas widać, co się dzieje. Nic nie lata, nie ma żadnego hałasu prócz otwierającej się migawki. Minusem tego rozwiązania jest niewielka paralaksa, czyli przesunięcie się obrazu widzianego przeze mnie względem rejestrowanego. Ale zwykle nie stanowi to problemu, a w niektórych aparatach jest ona sprzętowo eliminowana.

Inną ciekawostką jest migawka centralna. Pozwala robić zdjęcia w zakresie czasów 1 – 1/500 sekundy i z dowolnym czasem można używać flesza. Obiektyw ma ogniskową 80mm czyli ma zakres widzenia odpowiadający standardowi dla małego obrazka – 50mm. Minimalna odległość to 1 metr, to za mało jeśli chce się zrobić ciasny portret.

Kominek

Tak się nazywa te parę blaszek, które można złożyć lub rozłożyć na górze aparatu. Na zdjęciu są rozłożone (pokrywa kominka ma Y w kółeczku). Przezeń patrzy się na matówkę, na której powstaje obraz rzucony przez górny obiektyw via lustro.

To jedna z najfajniejszych rzeczy w tym aparacie (oraz innych używających szerokiego filmu i kominka): oglądanie kadru wielkości 6×6 cm. To bardzo ułatwia zrobienie zdjęcia, a dodatkowo zachęca do eksperymentów z ułożeniem aparatu. Gorzej, gdy chcę zrobić zdjęcie z wysokości twarzy, ale zdarza to się rzadko. Niby jest tzw. celownik sportowy, czyli celownik oparty na dwóch otworach, małym przy oku i dużym z przodu aparatu (ta pokrywka z Y w kółku się składa), lecz nie jest wygodne. Ułatwieniem w nastawianiu ostrości jest małe szkło powiększające (nie widać go na zdjęciu), które chowa się w pokrywie kominka. Bardzo łatwo czyści się z kurzu matówkę, składającą się z soczewki Fresnela oraz drugiej z kółkiem z mikrorastrem.

Film 120

Czyli szeroki format. Film ma szerokość 56mm i nawinięty jest na szpulę. Na drugą się go nawija w aparacie, po zrobieniu zdjęć oddaję się tą drugą a zachowuje pierwszą (to naprawdę nie jest istotne 🙂 Więcej z tym zamieszania niż z normalną kasetką małoobrazkową, ale za to klatka jest znacznie większa.

I ona jest kluczem do całej zabawy. Zdjęcia zrobione tym aparatem, choć jest on bardzo prostą i wiekową konstrukcją, nadają się bardziej do powiększeń niż robione czymkolwiek na małym filmie. Po prostu większa klatka to więcej zarejestrowanych informacji. Ostatnio zrobiłem slajdy i co się na nie spojrzę, czuję słodycz w sercu. Piękne żywe kolory w kwadracie!

Efekty?

Oto zdjęcie zrobione na drobnoziarnistym negatywie Fuji Reala 100:

i kadr ze skanu, bez korekcji i podostrzania:

To chyba nie wymaga komentarza 🙂

Wrażenia

Zdjęcia robi się inaczej. Poczynając od zupełnie innego trzymania aparatu (ręce tworzą kołyskę, w której aparat siedzi, kciuki na małych pokrętłach czasu i przesłony między obiektywami), przez zwolnione tempo robienia zdjęć (aparat ma światłomierz, ale mu nie wierzę i zawsze mierzę światło światłomierzem zewnętrznym), a kończąc na trzykrotnie mniejszej ilości klatek, która skłania do większej refleksji przed wykonaniem zdjęcia. Koszty są podobne do obróbki całego filmu małoobrazkowego, frajda większa!

Minusem jest niewielki margines zmian optyki. Można dodać osłonę przeciwsłoneczną (rzecz obowiązkowa!), filtry (na dość specyficznym mocowaniu Bay I; jeden nawet jest na zdjęciu aparatu), nasadkę poszerzającą lub zwężającą kąt widzenia (ponoć bardzo pogarszają obraz). Aparat swoje waży – około kilograma. Ale ileż z tego kilograma wynika! Trudno też niedocenić urody czarnego futerału wykładanego czerwonym pluszem! Dla estetów polecam wersję 124, która bogato zdobiona jest chromem.

Post scriptum

Napisałem ten tekst parę lat temu, poprawiłem parę literówek. Dalej lubię TLR-y, jak z angielska nazywa się lustrzanki dwuobiektywowe, ale przesiadłem się na Rolleiflexa T – ciut lepsza optyka, parę zmian w ergonomii, zabawa podobna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *