Pentacon Six

Pentacon Six – jak działa? I coś o obiektywach do niego.

Czasem jest tak, że na jakiś aparat trafia się przypadkiem. Komuś spodobają się białe lufy Canonów podczas telewizyjnej transmisji meczu – kupi sobie Canona. Inny zobaczy reklamę Nikona w National Geographic i zechce robić zdjęcia jak Steve McCurry – kupi Nikona. Ja trafiłem na Pentacona Six jeszcze inaczej: wpadł mi w ręce worek szkieł aus Jena i nie miałem ich do czego przypiąć. Pożyczyłem więc od kolegi korpus, zrobiłem film-dwa – spodobało mi się. I spodobało mi się co innego, niż zwykle się podoba 🙂

Why so Six?

Najczęściej ludzie kupują Sixa dla obiektywu Sonnar 180mm/2.8. To bardzo solidny kawał szkła i metalu, z którego jak bańki mydlane wylatują fotki o magicznym bokehu. Coś w tym jest, ale mi akurat bardziej spodobał się Biotar 120mm/2.8. Znacznie poręczniejszy i lżejszy, nie straszy fotografowanych ogromną soczewką i gigantyczną osłoną przeciwsłoneczną. I by zrobić zdjęcie nie trzeba iść na drugi koniec pokoju! Ale wróćmy do Sixa. To prosty aparat średnioformatowy, na bogato wykończony chromem. Mi takie wzornictwo bardzo się podoba! Do tego obsługa jest banalnie prosta: po lewej stronie pokrętło czasów B/1-1000, z mini pokrętłem-ściągą jaki typ filmu jest w środku. Po prawej – ogromniasta korbka naciągu migawki i przewijania filmu*; na niej znow mini pokrętło-ściąga z czułością filmu. Tuż pod nią, ale już na przedniej ściance – spust migawki z pierścieniem blokady. Niżej samowyzwalacz i gniazdo wyzwalania fleszy typu PC. Wokół obiektywu pokrętło mocujące tenże obiektyw. Na górze – kominek lub wizjer. I to właściwie wszystko. Zapomniałbym o gnieździe statywowym – jest.

*Mój Six ma dodatkowo pokrętło na dole – służy do przewijania filmu, bo dla zwiększenia niezawodności aparatu rozłączono naciąg migawki i przewijanie. Podobno Sixy lubiły nakładać klatki jeśli film był źle założony lub złym ruchem się je naciągało – ja nie znam tego kłopotu; na tylnej ściance mam za to gustowne czerwone okienko podglądu filmu.

Jak widać z opisu, aparat nie ma wymiennej kasety z filmem jak nie przymierzając Hasselblad 501 czy Kiev 88. Dla mnie – kolejny plus, bo zakładanie negatywu jest naprawdę banalnie łatwe. Migawka jest płócienna, stąd pewnie czas synchronizacji 1/30. Przesłonę nastawia się na obiektywach. Nie ma żadnych magicznych sztuczek, tajemniczych sekwencji itp. Ergonomia jest dobra, aparat dobrze leży w dłoniach. Pojawiły się na rynku gripy drukowane w 3D, ale nie miałem kontaktu. Zapomniałbym jeszcze o oczkach do mocowania paska – akurat nie używam.

Mam oko na Maroko

Aparat jest lustrzanką, lustro przy zdjęciu robi miłe „klap” i unosi się do naciągnięcia migawki. Patrzymy na nie z góry, więc w podstawowym kominku obraz jest obrócony wokół pionowej osi. Kominek jest zrobiony z misternie żłobionego aluminium i moim skromnym zdaniem jest za niski. Obraz w nim za łatwo traci kontrast i pojawiają się refleksy, pomaga na to dopiero przybliżenie twarzy i korzystanie z lupki. Dla gadżeciarzy są też klapka i krzywka celownika sportowego. U mnie matówka ma klin optyczny i mikrorastry, więc nastawienie ostrości jest szybkie i dokładne. W słoneczny dzień chętniej korzystam z pryzmatu, który można błyskawicznie podmienić. Aparat zyskuje wtedy na powadze przynajmniej 5 cm wysokości i dużo większe logo Pentacona pyszni się na przedzie – wieża Ernemann 🙂 Noszę okulary, więc trudniej mi zobaczyć cały kadr – bez szkieł byłoby to możliwe od razu. Pryzmat niestety zjada ok. działkę światła.

Można też zamontować pryzmat z niezależnym pomiarem światła, ale gubi on gdzieś w sobie jeszcze kolejną działkę, a i korzystanie z niego jest było dla mnie trudniejsze niż zwykłym, ręcznym światłomierzem. Ale podobno mierzy on dobrze i można pracować w trybie przysłony roboczej lub przymkniętej. Jest też trochę większy i cięższy od zwykłego pryzmatu. Dla gadżeciarzy: ma wbudowaną zasłonkę w paski, dzięki której pomiar światła nie jest zakłócony gdy aparat nie jest przy naszym oku. Wynik pomiaru – zwykłą strzałkę wędrującą w górę lub w dół – można podglądać zarówno patrząc w wizjer jak i na górę pryzmatu. Są oczywiście regulacje czułości filmu.

Wybieram zawodnika nr 3

Na deser zostawiłem najlepsze rozwiązanie – wizjer z lupą! Ma ona płynną korekcję dioptrii w zakresie +1/-3, wypustkę na oczodół i jest to po prostu najlepsze akcesorium do patrzenia przez Sixa na świat. Tu jasność nigdzie nie ginie 🙂

Szkła albo opowieści kulturysty

Mnie wybierz, mnie!

Pentacony Six produkowano przez ok 40 lat, zaczynając od lat 50 XX wieku. Przez ten czas aparat zmieniał się niewiele, ale obiektywy już tak. Wspomniana „180” miała cztery wersje, różniące się wykończeniem, minimalną odległością ostrzenia, powłokami… Nie jestem ekspertem w tym temacie, generalnie starsze wersje to tzw. „zebry”: obiektywy mają metalowe srebrno-czarne pierścienie ostrości i przysłon; w nowszych elementy te są pokryte gumą. Nowsze mają lepiej pracować pod światło ze względu na lepsze powłoki. Sam miałem nowszą i starszą „180”, zostawiłem sobie starszą.

Stara „18” wygląda tak

Wspomniałem wcześniej, że na korpusie jest sporo chromu. Inżynierowie z NRD projektując szkła do Pentacona pomagali kolegom z hut stali i szkła wyrabiać wyśrubowane normy. Tu nie ma cięcia po kosztach. Obiektyw będzie ważył trzy tony? Niech waży! Trochę przesadzam, ale tylko trochę. By robić zdjęcia „180” warto podpiąć ją do statywu (tak tak, obiektyw ma własne mocowanie, dzięki któremu z aparatem jest lepiej wyważony), inaczej po kilku minutach ręce zaczynają drżeć.

To samo będzie z „300”, z którą aparat waży już ponad 3 kilogramy; chwilę oddechu łapie się z „50”, „80” i „120”. Pewnie dlatego najwięcej udanych zdjęć mam właśnie z lekkiego Biometara 120/2.8.

Mój faworyt

Trudno mi opisywać te obiektywy. Nie interesują mnie testy optyczne, nie focę ścian z cegieł itp – liczy się tylko odbitka. Najwięcej zrobiłem z klatek naświetlonych Biometarem 120/2.8. Mniej słynny niż Sonnar, ale daje równie przyjemne kadry. Moja wersja wygląda nietypowo, z wąskim skórzanym paskiem ostrzenia, umieszczonym daleko z przodu. Ale to naprawdę ciekawy obiektyw, poręczny, jasny i pozwalający cieszyć się ładnymi rozmyciami. Ładnie trzyma kontrast. Pasują filtry 67mm.

Rzadziej korzystałem z szerokokątnego Flektagona 50mm/4. Pasuje do niego ogromna osłona przeciwsłoneczna i potężne filtry 86mm, mam w pamięci kilka klatek nim uchwyconych. Np. to zdjęcie:

Requiescat in pace

Muszę przyznać, że Pentacon Six to dobry aparat, z jeszcze lepszymi szkłami. Ale żeby wyciągnąć z nich pełnię możliwości lepiej mieć obok siebie statyw. A mi za rzadko chce się go nosić i zwykle pakując się sięgam po lżejsze aparaty, Six był więc u mnie zestawem ostatniego wyboru – gdy wiedziałem, że gdzieś będę pojadę na długo, z mnóstwem miejsca i czasu. Może będę żałować w ciemni? Zobaczymy.

Dociekliwym polecam stronę http://www.pentaconsix.com/

Majówka, czyli warto mieć zapas

Przed każdym wyjazdem mam dylemat – jaki aparat zabrać? Nie jestem kolekcjonerem, ale przez te kilkadziesiąt lat hobbywania fotografii parę kilo sprzętu się uzbierało. Tylko mały obrazek, czy też średni? I jak ciężki średni? Na szczęście porzuciłem już negatywy kolorowe oraz format inny niż kwadratowy w średnim formacie, bo zawsze to parę wymiarów decyzyjnych mniej 🙂

Tym razem na majówkę zdecydowałem się na ultra ciężki wariant – Pentacona Six’a z czterema szkłami (50, 80, 120, 180) i sporym statywem. Chciałem zrobić parę portretów majowemu krajobrazowi, a może jakiś ludek też się nawinie? Na bardziej ruchliwe ludziki mały obrazek z tradycyjną trójką (28, 50, 85) i na wszelki wypadek XA. 10,5 kg sprzętu bez statywu, ale za to zebrane razem w stareńkiego LowePro coś tam. Statyw sam się w nim nosi 🙂 I nawet mam go na zdjęciu razem z Sixem, o tu:

Okazało się jednak, że w światłomierzu padła bateria. Myślę sobie – spoko, w małym obrazku jest przecież spot – a tu też padła bateria… Nie przepadam za pomiarem cyfrówką, więc zorganizowałem drugi światłomierz – niech żyje rodzina 🙂 I lepiej mieć zapas 🙂

Przy okazji sprawdzałem, jak radzi sobie telefon komórkowy jako aparat i światłomierz. Cóż, obiektyw szerokokątny to nie jest co, co zawsze się sprawdza. Coś tam można porzeźbić (zdjęcia w tym wpisie o tym świadczą), ale szału nie ma. Apka Light Meter Free jest całkiem ok, ale pomiar światła padającego (mój ulubiony) jest mało wygodny. Jednak kiedy brak Lunasixa, ratuje skórę 🙂

A tu dowód, że używałem nawet wężyka! Naprawdę zwolniłem robiąc zdjęcia, czekałem na światło, właściwe ustawienie głów i takie tam 😉 Byłem tak skupiony na łabędziach, że nie zauważyłem jak tuż koło mnie przeszła sarna!

Miłą niespodziankę sprawił mi statyw. Od wielu lat bronię się przed nim jak mogę, ale Six ze 180 kazał mi zmienić zdanie. Niezbyt wyraźna matówka wymaga stabilności, a parę kilogramów ćwiczy rękę aż zanadto.

To jednak nie koniec przygód. Gdy robiłem zdjęcia malowniczo zaniedbanej gorzelni, niespodziewanie zepsuł się Six. Pokrętło do przewijania filmu zostało mi w ręce 🙁 Niemiła niespodzianka, ale usterka mam nadzieję drobna. Warto mieć zapas, wspominałem coś o tym?

A zdjęcia? Czekają na wywołanie. Na parę ujęć ostrzę sobie trybiki kolumny powiększalnika, może coś tu wrzucę. Mogłem zrobić parę rzeczy więcej, ale mówi się trudno. Za mało korzystałem z filtrów kolorowych, mogłem z ciekawości zrobić to samo ujęcie małym i średnim formatem… Póki co cieszę się, że pomysł na Sixa z kilkoma szkłami wypalił, bo pewnych rzeczy standardowym obiektywem bym po prostu nie zrobił.

6/52, czyli ave światłomierz!

Tym razem czułem presję – co tydzień TRZEBA coś zrobić w ciemni! Święto nie święto, projekt trzeba realizować. Wahałem się nawet, czy nie sfabrykować odbitki za pomocą zestawu filtrów Silver Efex Pro, co w przypadku sieci byłoby niezauważalne, ale w końcu ciągnę ten wózek głównie dla siebie 🙂

Napędzany mazurkami wziąłem się do pracy. Zacząłem od trochę archiwalnego negatywu i gdy obraz zaczął pojawiać się na kartce, zauważyłem coś dziwnego. Otóż gdy kadruję i nastawiam ostrość, na maskownicę kładę kawałek papieru z narysowanymi marginesami. Bo choć maskownica pozwala dość dokładnie je ustawić, to z taką próbką jest znacznie szybciej. I użyłem niewłaściwej – 18×24 zamiast 20×25. Wyszła spora różnica – po 2 cm w każdą stronę! Warto zrobić poprawkę – ale o ile zmienić czas naświetlania? Można to wyliczyć prostym wzorem, ja postanowiłem skorzystać ze światłomierza ciemniowego.

U mnie jest akurat Jobo Comparator 2, ale w tym przypadku każdy będzie działał podobnie. Zmierzyłem skórę na policzku modela, wyszło mi 8 sekund. Przekadrowałem, znów zmierzyłem – tym razem wyszło 10 sekund. Przy okazji delikatnie podkręciłem kontrast, ale czas naświetlania pozostał ten sam. Efekt?

Wyszło nieźle 🙂 Negatyw to jak widać Delta 100, wołana w D76 1+1, odbitka Agfa MCP w D166.

OK, ale czy da się w ten sposób, właściwie bez próbek, robić odbitki z innych negatywów? Miałem akurat pod ręką negatyw bardzo kontrastowy, naświetlony w ostrym słońcu i nadmiernie kręcony w koreksie. Założyłem, skadrowałem. Znów spróbowałem pomiaru z policzkiem, ale tym razem wyszło mi aż 35 sekund. Czy to możliwe? Nieufny zrobiłem próbkę na pasku, ale wyszło dokładnie to samo, co wskazywał światłomierz 🙂

Zdjęcie wyszło bardzo kontrastowe, musiałem więc dołożyć żółtego do głowicy. Po ostatnich udanych próbach trzymałem się kondensora, więc raz – dwa podmieniłem filtry i znów pomiar – 35 sekund 🙂

Nieźle, nieźle… Delta 100 w D76 1+2,5, machane co minutę (stąd ten kontrast), Agfa MCP na filtrze „1”. Tam zdjęcie zrobione rolkiem, tu dla odmiany pożyczony Pentacon SIX z obiektywem 180 mm. Byłby ładny kwadrat gdyby aparat nie nakładał klatek 😉

Miałem jeszcze jedną naprawdę ciekawą klatkę, ale tam kontrast ciął już bez litości. Metoda „policzkowa” pokazywała od 3 do 30 sekund! Twarz jest w pełnym słońcu, ale część w cieniu – i nie miałem już czasu na misterne naświetlania. Może następnym razem…