Trzeba robić!

Minęły trzy lata od poprzedniego wpisu, więc czas na coś nowego 😉 Nie jestem jednak jak Mike Johnston (link gdzieś obok) i nie potrafię co parę dni krzesać dobrego wpisu nt. fotografii, wolę zwyczajnie robić zdjęcia. Ciemnia wciąż działa, choć miałem parę zmian w ciągu ostatniego roku. Przerzuciłem się na papiery Fomy, co było dobrym strzałem – moje negatywy lepiej się wstrzeliwują rozpiętością tonalną w ten papier niż w Ilfordy Multigrade IV. Przypadkiem spaliłem też halogen w powiększalniku i z radością odkryłem, że bez problemu można kupić nowy – do ponad 30 letniej głowicy! Trzeba cenić takie drobiazgi 🙂

Pomału pozbywam się nadmiaru sprzętu. Naprawdę już wiem, czym lubię robić zdjęcia, a co jest zbędnym ciężarem w plecaku. Zresztą im lżej, tym ręce mniej się potem trzęsą 😉 Ostatnio najlepsze zdjęcia robiłem poczciwym XA, robiąc letnie rodzinne portrety. Wierzcie na słowo, wyszło! Lustrzanką też coś rzeźbiłem, szkoda że dwa razy naświetliłem ten sam film… Nie pamiętam, bym kiedyś aż tak się pomylił, szkoda paru portetów, wierzcie na słowo – nie wyszło…

Wracając do tytułu. Przeglądałem niedawno dwie szuflady odbitek, szukając trzech zdjęć z trzema pokoleniami – do szkoły dziecka. Z dwoma poszło szybko, trzecią domówiłem w labie (slajd sprzed 45 lat, niesamowita historia warta innej notki). Ale co innego przykuło moją uwagę – niezrównoważenie czasowe w zdjęciach. Już tłumaczę: mam wiele zdjęć z okresu ~2000-2010. Potem znacząco mniej. Czy miałem mniej czasu na ciemnię? Może, ale wydaje mi się, że od mniej więcej 2010 coraz więcej zdjęć jest tylko w cyfrowej formie. Staram się z tym walczyć i robić obitki – tak tradycyjne, jak z cyfrówki – lub nawet składać albumy (zwykle jako prezenty świąteczne), ale wrażenie jakiegoś braku pozostaje. Niby robię backup’y, ale to pozostaje niematerialne. Elektronika potrafi się zepsuć paskudnie (inna notka).

Znów odwołam się do Mike’a i jego wpisu sprzed kilku dni o tym jak ważne jest by opisywać swoje zdjęcia zgodnie z dziennikarskim schematem „Kto? Co? Kiedy? Gdzie? Dlaczego?”. Poznaję z łatwością kto jest na moich zdjęciach, ale następne pokolenie już ma z tym problem. Moje dwie szulfady pełne wymieszanych odbitek – to będą kiedyś dwie szuflady śmieci, chyba że zadbam o ich opisanie. Spróbuję nawet zrobić specjalne pudełko, które kiedyś komuś przywoła wspomnienia. Trzeba robić!

Pentacon Six

Pentacon Six – jak działa? I coś o obiektywach do niego.

Czasem jest tak, że na jakiś aparat trafia się przypadkiem. Komuś spodobają się białe lufy Canonów podczas telewizyjnej transmisji meczu – kupi sobie Canona. Inny zobaczy reklamę Nikona w National Geographic i zechce robić zdjęcia jak Steve McCurry – kupi Nikona. Ja trafiłem na Pentacona Six jeszcze inaczej: wpadł mi w ręce worek szkieł aus Jena i nie miałem ich do czego przypiąć. Pożyczyłem więc od kolegi korpus, zrobiłem film-dwa – spodobało mi się. I spodobało mi się co innego, niż zwykle się podoba 🙂

Why so Six?

Najczęściej ludzie kupują Sixa dla obiektywu Sonnar 180mm/2.8. To bardzo solidny kawał szkła i metalu, z którego jak bańki mydlane wylatują fotki o magicznym bokehu. Coś w tym jest, ale mi akurat bardziej spodobał się Biotar 120mm/2.8. Znacznie poręczniejszy i lżejszy, nie straszy fotografowanych ogromną soczewką i gigantyczną osłoną przeciwsłoneczną. I by zrobić zdjęcie nie trzeba iść na drugi koniec pokoju! Ale wróćmy do Sixa. To prosty aparat średnioformatowy, na bogato wykończony chromem. Mi takie wzornictwo bardzo się podoba! Do tego obsługa jest banalnie prosta: po lewej stronie pokrętło czasów B/1-1000, z mini pokrętłem-ściągą jaki typ filmu jest w środku. Po prawej – ogromniasta korbka naciągu migawki i przewijania filmu*; na niej znow mini pokrętło-ściąga z czułością filmu. Tuż pod nią, ale już na przedniej ściance – spust migawki z pierścieniem blokady. Niżej samowyzwalacz i gniazdo wyzwalania fleszy typu PC. Wokół obiektywu pokrętło mocujące tenże obiektyw. Na górze – kominek lub wizjer. I to właściwie wszystko. Zapomniałbym o gnieździe statywowym – jest.

*Mój Six ma dodatkowo pokrętło na dole – służy do przewijania filmu, bo dla zwiększenia niezawodności aparatu rozłączono naciąg migawki i przewijanie. Podobno Sixy lubiły nakładać klatki jeśli film był źle założony lub złym ruchem się je naciągało – ja nie znam tego kłopotu; na tylnej ściance mam za to gustowne czerwone okienko podglądu filmu.

Jak widać z opisu, aparat nie ma wymiennej kasety z filmem jak nie przymierzając Hasselblad 501 czy Kiev 88. Dla mnie – kolejny plus, bo zakładanie negatywu jest naprawdę banalnie łatwe. Migawka jest płócienna, stąd pewnie czas synchronizacji 1/30. Przesłonę nastawia się na obiektywach. Nie ma żadnych magicznych sztuczek, tajemniczych sekwencji itp. Ergonomia jest dobra, aparat dobrze leży w dłoniach. Pojawiły się na rynku gripy drukowane w 3D, ale nie miałem kontaktu. Zapomniałbym jeszcze o oczkach do mocowania paska – akurat nie używam.

Mam oko na Maroko

Aparat jest lustrzanką, lustro przy zdjęciu robi miłe „klap” i unosi się do naciągnięcia migawki. Patrzymy na nie z góry, więc w podstawowym kominku obraz jest obrócony wokół pionowej osi. Kominek jest zrobiony z misternie żłobionego aluminium i moim skromnym zdaniem jest za niski. Obraz w nim za łatwo traci kontrast i pojawiają się refleksy, pomaga na to dopiero przybliżenie twarzy i korzystanie z lupki. Dla gadżeciarzy są też klapka i krzywka celownika sportowego. U mnie matówka ma klin optyczny i mikrorastry, więc nastawienie ostrości jest szybkie i dokładne. W słoneczny dzień chętniej korzystam z pryzmatu, który można błyskawicznie podmienić. Aparat zyskuje wtedy na powadze przynajmniej 5 cm wysokości i dużo większe logo Pentacona pyszni się na przedzie – wieża Ernemann 🙂 Noszę okulary, więc trudniej mi zobaczyć cały kadr – bez szkieł byłoby to możliwe od razu. Pryzmat niestety zjada ok. działkę światła.

Można też zamontować pryzmat z niezależnym pomiarem światła, ale gubi on gdzieś w sobie jeszcze kolejną działkę, a i korzystanie z niego jest było dla mnie trudniejsze niż zwykłym, ręcznym światłomierzem. Ale podobno mierzy on dobrze i można pracować w trybie przysłony roboczej lub przymkniętej. Jest też trochę większy i cięższy od zwykłego pryzmatu. Dla gadżeciarzy: ma wbudowaną zasłonkę w paski, dzięki której pomiar światła nie jest zakłócony gdy aparat nie jest przy naszym oku. Wynik pomiaru – zwykłą strzałkę wędrującą w górę lub w dół – można podglądać zarówno patrząc w wizjer jak i na górę pryzmatu. Są oczywiście regulacje czułości filmu.

Wybieram zawodnika nr 3

Na deser zostawiłem najlepsze rozwiązanie – wizjer z lupą! Ma ona płynną korekcję dioptrii w zakresie +1/-3, wypustkę na oczodół i jest to po prostu najlepsze akcesorium do patrzenia przez Sixa na świat. Tu jasność nigdzie nie ginie 🙂

Szkła albo opowieści kulturysty

Mnie wybierz, mnie!

Pentacony Six produkowano przez ok 40 lat, zaczynając od lat 50 XX wieku. Przez ten czas aparat zmieniał się niewiele, ale obiektywy już tak. Wspomniana „180” miała cztery wersje, różniące się wykończeniem, minimalną odległością ostrzenia, powłokami… Nie jestem ekspertem w tym temacie, generalnie starsze wersje to tzw. „zebry”: obiektywy mają metalowe srebrno-czarne pierścienie ostrości i przysłon; w nowszych elementy te są pokryte gumą. Nowsze mają lepiej pracować pod światło ze względu na lepsze powłoki. Sam miałem nowszą i starszą „180”, zostawiłem sobie starszą.

Stara „18” wygląda tak

Wspomniałem wcześniej, że na korpusie jest sporo chromu. Inżynierowie z NRD projektując szkła do Pentacona pomagali kolegom z hut stali i szkła wyrabiać wyśrubowane normy. Tu nie ma cięcia po kosztach. Obiektyw będzie ważył trzy tony? Niech waży! Trochę przesadzam, ale tylko trochę. By robić zdjęcia „180” warto podpiąć ją do statywu (tak tak, obiektyw ma własne mocowanie, dzięki któremu z aparatem jest lepiej wyważony), inaczej po kilku minutach ręce zaczynają drżeć.

To samo będzie z „300”, z którą aparat waży już ponad 3 kilogramy; chwilę oddechu łapie się z „50”, „80” i „120”. Pewnie dlatego najwięcej udanych zdjęć mam właśnie z lekkiego Biometara 120/2.8.

Mój faworyt

Trudno mi opisywać te obiektywy. Nie interesują mnie testy optyczne, nie focę ścian z cegieł itp – liczy się tylko odbitka. Najwięcej zrobiłem z klatek naświetlonych Biometarem 120/2.8. Mniej słynny niż Sonnar, ale daje równie przyjemne kadry. Moja wersja wygląda nietypowo, z wąskim skórzanym paskiem ostrzenia, umieszczonym daleko z przodu. Ale to naprawdę ciekawy obiektyw, poręczny, jasny i pozwalający cieszyć się ładnymi rozmyciami. Ładnie trzyma kontrast. Pasują filtry 67mm.

Rzadziej korzystałem z szerokokątnego Flektagona 50mm/4. Pasuje do niego ogromna osłona przeciwsłoneczna i potężne filtry 86mm, mam w pamięci kilka klatek nim uchwyconych. Np. to zdjęcie:

Requiescat in pace

Muszę przyznać, że Pentacon Six to dobry aparat, z jeszcze lepszymi szkłami. Ale żeby wyciągnąć z nich pełnię możliwości lepiej mieć obok siebie statyw. A mi za rzadko chce się go nosić i zwykle pakując się sięgam po lżejsze aparaty, Six był więc u mnie zestawem ostatniego wyboru – gdy wiedziałem, że gdzieś będę pojadę na długo, z mnóstwem miejsca i czasu. Może będę żałować w ciemni? Zobaczymy.

Dociekliwym polecam stronę http://www.pentaconsix.com/

Most Śląsko-Dąbrowski

Zdjęcia wciąż robię, choć tu tego nie widać.

W ciemni – odbitkowy zastój. Coś jednak wołam, tu przykładowy skan z Neopana 400 w D76 1+1, ekspozycją zawiadywał niezawodny XA. Widać to choćby w rysunku świateł latarń, czterolistkowa przysłona ma swój charakterystyczny podpis.

Mam nadzieję, że niedługo pokaże skan odbitki, pewnie trochę przykadrowanej.

Majówka, czyli warto mieć zapas

Przed każdym wyjazdem mam dylemat – jaki aparat zabrać? Nie jestem kolekcjonerem, ale przez te kilkadziesiąt lat hobbywania fotografii parę kilo sprzętu się uzbierało. Tylko mały obrazek, czy też średni? I jak ciężki średni? Na szczęście porzuciłem już negatywy kolorowe oraz format inny niż kwadratowy w średnim formacie, bo zawsze to parę wymiarów decyzyjnych mniej 🙂

Tym razem na majówkę zdecydowałem się na ultra ciężki wariant – Pentacona Six’a z czterema szkłami (50, 80, 120, 180) i sporym statywem. Chciałem zrobić parę portretów majowemu krajobrazowi, a może jakiś ludek też się nawinie? Na bardziej ruchliwe ludziki mały obrazek z tradycyjną trójką (28, 50, 85) i na wszelki wypadek XA. 10,5 kg sprzętu bez statywu, ale za to zebrane razem w stareńkiego LowePro coś tam. Statyw sam się w nim nosi 🙂 I nawet mam go na zdjęciu razem z Sixem, o tu:

Okazało się jednak, że w światłomierzu padła bateria. Myślę sobie – spoko, w małym obrazku jest przecież spot – a tu też padła bateria… Nie przepadam za pomiarem cyfrówką, więc zorganizowałem drugi światłomierz – niech żyje rodzina 🙂 I lepiej mieć zapas 🙂

Przy okazji sprawdzałem, jak radzi sobie telefon komórkowy jako aparat i światłomierz. Cóż, obiektyw szerokokątny to nie jest co, co zawsze się sprawdza. Coś tam można porzeźbić (zdjęcia w tym wpisie o tym świadczą), ale szału nie ma. Apka Light Meter Free jest całkiem ok, ale pomiar światła padającego (mój ulubiony) jest mało wygodny. Jednak kiedy brak Lunasixa, ratuje skórę 🙂

A tu dowód, że używałem nawet wężyka! Naprawdę zwolniłem robiąc zdjęcia, czekałem na światło, właściwe ustawienie głów i takie tam 😉 Byłem tak skupiony na łabędziach, że nie zauważyłem jak tuż koło mnie przeszła sarna!

Miłą niespodziankę sprawił mi statyw. Od wielu lat bronię się przed nim jak mogę, ale Six ze 180 kazał mi zmienić zdanie. Niezbyt wyraźna matówka wymaga stabilności, a parę kilogramów ćwiczy rękę aż zanadto.

To jednak nie koniec przygód. Gdy robiłem zdjęcia malowniczo zaniedbanej gorzelni, niespodziewanie zepsuł się Six. Pokrętło do przewijania filmu zostało mi w ręce 🙁 Niemiła niespodzianka, ale usterka mam nadzieję drobna. Warto mieć zapas, wspominałem coś o tym?

A zdjęcia? Czekają na wywołanie. Na parę ujęć ostrzę sobie trybiki kolumny powiększalnika, może coś tu wrzucę. Mogłem zrobić parę rzeczy więcej, ale mówi się trudno. Za mało korzystałem z filtrów kolorowych, mogłem z ciekawości zrobić to samo ujęcie małym i średnim formatem… Póki co cieszę się, że pomysł na Sixa z kilkoma szkłami wypalił, bo pewnych rzeczy standardowym obiektywem bym po prostu nie zrobił.

Mars wita nas

Jak wrócić do robienia zdjęć? Nosić ze sobą aparat 🙂 Odkurzyłem zatem małego XA, załadowałem do niego Neopana 400 i włożyłem do kurtki. W kilka dni zrobiłem ze 20 klatek, zobaczymy co z tego będzie.

Póki co poranna tele-fotka z drogi do pracy – tu kiedyś będzie wylot południowego tunelu obwodnicy Warszawy. Póki co krajobraz jest kosmiczny, temperatura zresztą też – 15 stopni 🙂